poniedziałek, 24 czerwca 2013

2. Amsterdam - Waasenaar

Dzień 2 - Przywitanie Atlantyku i wydmy                        ZOBACZ TRASĘ ETAPU

74 km, 7 godzin w podróży, 4h34 jazdy      

Na rynku w Haarlem
Trasa: z kempingu promem na drugą stronę i prosto na Haarlem, dalej w kierunku morza do Zandvoort, potem wzdłuż wybrzeża, ścieżką rowerową po wydmach, a potem małe błądzenie, aż do Waasenaar, około 10 km przed Hagą, gdzie trafiam niechcący na kemping. Na trasie najpierw deszcz potem już tylko wiatr i ok. 14 st. C. Czyli zimno.

Amsterdam: promem w okolice dworca, potem wyjazd na Haarlem dość prosty, choć raz nieopatrznie pojechałem ścieżką rowerową po lewej stronie jezdni, co spotkało się z reakcją nie tylko jadącego z przeciwka rowerzysty, ale i mijającego mnie kierowcy. Grzecznie zawróciłem. W drodze do Haarlemu piękne krowy, ale nie „holenderki”.

Wieje jak w Zandvoort
Haarlem: Staję na lunch w Grand Cafe na rynku - zamawiam mojego pierwszego w tej podróży (ale bynajmniej nie ostatniego!) hamburgera. Ponieważ to dość porządna knajpa hamburger podawany jest na talerzu i nazywa się a la szef kuchni. Oczywiście z frytkami. Przed dworcem rowery jeden na drugim na wąskim parkingu, piętrowo – robi wrażenie.

Zandvoort:  wieje od morza niewąsko, na plaży rzędy budek, a właściwie domków plażowych – niektóre z małymi werandami.

Wydmy: luksusowa ścieżka rowerowa, wyprzedzam dużą grupę sakwiarzy.
Droga rowerowa przez wydmy

Po zjechaniu z wydm (chyba nierozsądnie i za wcześnie): wypytuję ludzi o drogę, bo nawet mapki rowerowe przy ścieżkach nie pozwalają mi się zorientować, gdzie jestem. Jeden z rowerzystów bardzo pomocny, dwukrotnie wskazuje drogę zjeżdżając w tym celu ze swojej trasy. Turyści za to (niemieccy) całkiem pogubieni. Nie można ufać ich wskazówkom. Okolice średnio ciekawe, a ja robię się zmęczony.

Waasenaar: kemping dziwny, park rozrywki dla dzieci. Obszar wielki, ale pole namiotowe maciupkie, częściowo zajęte przez kolonie. Sklep duży (rzadkość na zwykłych kempingach), ale o dziwo nie ma wędlin. Tylko sery i mleko. Jest za to bagietka i cydr. W miasteczku przyjemne uliczki w historycznym centrum, tak wypielęgnowane, że wyglądają jak dekoracja do filmu, albo zabawkowe miasto dla lalek, tylko w nieco innej skali. No i oczywiście wiatrak. Po spacerze padam z nóg. Jest 23:20. Pierwsze koty za płoty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz