74 km, 7 godzin w podróży, 4h34 jazdy
Na rynku w Haarlem |
Trasa: z kempingu promem na drugą stronę i prosto na Haarlem, dalej w kierunku morza do Zandvoort, potem wzdłuż wybrzeża,
ścieżką rowerową po wydmach, a potem małe błądzenie, aż do Waasenaar, około 10 km przed Hagą, gdzie trafiam niechcący na kemping. Na trasie najpierw deszcz potem
już tylko wiatr i ok. 14 st .
C. Czyli zimno.
Amsterdam: promem w okolice dworca, potem wyjazd na Haarlem dość prosty, choć raz
nieopatrznie pojechałem ścieżką rowerową po lewej stronie jezdni, co spotkało
się z reakcją nie tylko jadącego z przeciwka rowerzysty, ale i mijającego mnie
kierowcy. Grzecznie zawróciłem. W drodze do Haarlemu piękne krowy, ale nie
„holenderki”.
Wieje jak w Zandvoort |
Haarlem: Staję na lunch w Grand Cafe na rynku - zamawiam mojego pierwszego w tej
podróży (ale bynajmniej nie ostatniego!) hamburgera. Ponieważ to dość porządna knajpa
hamburger podawany jest na talerzu i nazywa się a la szef kuchni. Oczywiście z
frytkami. Przed dworcem rowery jeden na drugim na wąskim parkingu, piętrowo –
robi wrażenie.
Zandvoort: wieje od morza niewąsko, na plaży rzędy budek, a właściwie domków
plażowych – niektóre z małymi werandami.
Wydmy: luksusowa ścieżka rowerowa, wyprzedzam dużą grupę sakwiarzy.
Po zjechaniu z wydm (chyba nierozsądnie i za wcześnie): wypytuję
ludzi o drogę, bo nawet mapki rowerowe przy ścieżkach nie pozwalają mi się
zorientować, gdzie jestem. Jeden z rowerzystów bardzo pomocny, dwukrotnie
wskazuje drogę zjeżdżając w tym celu ze swojej trasy. Turyści za to (niemieccy)
całkiem pogubieni. Nie można ufać ich wskazówkom. Okolice średnio ciekawe, a ja robię się zmęczony.
Waasenaar: kemping dziwny, park rozrywki dla dzieci. Obszar wielki,
ale pole namiotowe maciupkie, częściowo zajęte przez kolonie. Sklep
duży (rzadkość na zwykłych kempingach), ale o dziwo nie ma wędlin. Tylko sery i mleko. Jest
za to bagietka i cydr. W miasteczku przyjemne uliczki w historycznym centrum, tak
wypielęgnowane, że wyglądają jak dekoracja do filmu, albo zabawkowe miasto dla
lalek, tylko w nieco innej skali. No i oczywiście wiatrak. Po spacerze padam z nóg. Jest 23:20. Pierwsze koty za płoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz