Celem była samotna włóczęga, o jakiej marzyłem jeszcze w młodości. Swego rodzaju "flaneuryzm". Po ukończeniu 50-go roku życia (albo tuż przed tą datą) zrobiłem po raz pierwszy sporo rzeczy, o których myślałem już kończąc szkołę średnią. Odbyłem kilka rejsów morskich, w tym rejs przez Atlantyk, wcześniej na obozie dla studentów zrobiłem patent żeglarski (w końcu - po 15 latach żeglowania na Mazurach), spróbowałem paraglidingu, ukończyłem kurs masażu klasycznego (a potem drenażu limfatycznego i lomi lomi), a do tego kurs masowania koni, i przez dwa lata regularnie masowałem konie (głównie sportowe, ale tzw. rekreacyjnym też się to należy). Po raz pierwszy jeździłem konno w górach, a cotygodniowe jazdy konne dopiero teraz, choć jeżdżę od 20 lat, nabrały cech regularnego treningu ujeżdżeniowego. Ponownie odkryłem spływy kajakowe - i zasmakowałem w nich. Nurkowałem też na rafie koralowej. A także - wstyd przyznać - dopiero teraz wdrapałem się na Zawrat, choć po Tatrach spaceruję od lat. W końcu odbyłem dwa kilkudniowe rowerowe rajdy solo po Polsce i wyruszyłem na tę, 19-dniową wędrówkę po Atlantyckim brzegu. Może nie będzie to ostatnia taka podróż, miło byłoby objechać brzegami morza całą Europę.
Nie nastawiałem się na zwiedzanie. Dlatego nie zajechałem do Rotterdamu i Brugii, omijałem muzea,
wystawy i zabytkowe kościoły. Wyjątek zrobiłem dla
muzeum-bunkra i wieży w Rouen, gdzie więziono Joannę d’Arc (ale nie na pewno) oraz pięknej katedry gotyckiej w Beauvais. Może gdyby podróż potrwała dłużej ciekawostki lokalne, których we Francji sporo, wciągnęłyby mnie, ale przez pierwsze dwa tygodnie musiałem zaspokoić przede wszystkim głód jazdy. Jazda i morze. Swego rodzaju medytacja, ograniczenie się do niezbędnych czynności, rano pakowanie, potem pokonywanie swojej fizycznej słabości, czasem głodu, poszukiwanie noclegu i kolacja, a po niej wieczorny spacer brzegiem morza. Tego potrzebowałem, swego rodzaju terapii. Syciłem się widokiem morza i w ogóle krajobrazami. Zaspokajałem też ciekawość, ciekaw byłem jak smakuje taka samotna włóczęga, ciekaw byłem rowerowej Holandii i szlaków rowerowych "voies vertes", którymi chlubi się Francja. Nie nastawiałem się na poznawanie ludzi. Moje kontakty z napotkanymi osobami były zdawkowe. Na
kempingu zaczepiali mnie czasem sąsiedzi. Najbardziej zainteresowani byli
Holendrzy, także we Francji. Czasem Niemcy, a raz zamieniłem dwa słowa z Angielką.
Polską rodzinę na kempingu spotkałem raz i nie byli zainteresowani
samotnym rodakiem rowerzystą. Najwięcej kontaktów nawiązałem podczas szukania drogi - ludzie zastępowali mi GPS. Może z gorszym skutkiem, ale z większą przyjemnością. Te krótkie wymiany zdań, czasem tylko uśmiechów i gestów dodawały smaku i ubarwiały moją samotność. Samotność wybraną nie po to, żeby coś przemyśliwać, a przeciwnie - by pozwalać myślom przewijać się i ulatywać. Rodzaj medytacji w ruchu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz