W nocy wiatr, budzi mnie furkot daszka namiotu oraz folii, w
którą zawinięty śpi mój rower, co zmusza mnie do wyjścia w środku nocy ze
śpiwora - usuwam daszek i obwiązuję dodatkowo rower. Nad ranem cieplej, ale
słońce się nie pokazuje. Wstaję powoli, robię małą przepierkę, ale podsuszyć
suszarką nie mogę, bo w jednym sanitariacie nie ma gniazdek, a w drugim jest chyba tylko 110 volt, mimo że napis mówi o 220. Podczas pakowania zaczyna mżyć,
przeczekuję, suszę namiot, wyjeżdżam dopiero o wpół do dwunastej. Do drogi
D940 (trochę pod górę), potem zjeżdżam zobaczyć
miasteczko Ault – zaspane,
wymarłe, dwoje rowerzystów sakwiarzy pod kościołem. Nie zatrzymuję się, bo kościołów już się
w życiu naoglądałem. Znów pod górę, ale mam skądś jeszcze siłę. Potem zjazd do
Le Treport – szybki, do 49
km/h . W mieście w końcu
trochę ludzi, ale zaczyna mżyć. Wyprzedza mnie sakwiarz i gdzieś znika, ja znów
błądzę. Pytam raz i drugi, i znajduję drogę. „Montant, montant”, a potem „plateau”.
Zgadza się, trzeba się trochę powspinać, nachylenie co najmniej 20%. A na
klifie parking dla kamperów. Pewnie ładny widok, ale mżawka i mgła robi się tak
gęsta, że staję założyć żółtą kamizelkę i zapalam światła. Wiatr wkrótce przegania mgłę, zjeżdżam do kolejnego miasteczka, potem podjazd i zjazd do następnego i znów podjazd. I jeszcze jeden. Taki urok klifu - miasteczka rozłożyły się w pęknięciach klifu, nad samym morzem, więc chcąc je zobaczyć trzeba zjechać z klifu, a potem się nań znów wspiąć. Trochę się nawspinałem, aż się dziwię, że przyszło mi to bez większego trudu. Codzienna jazda robi swoje. Dobrze, że zrezygnowałem z postoju co trzeci dzień. Taki dzień
odpoczynku raczej mnie rozbijał niż regenerował. W Tocqueville gubię trasę rowerową i wyjeżdżam na szosę, potem znów na boczne drogi, m.in. przez obrośnięte wiekowymi domami Puys. Około 16-ej wychodzi słońce. Pozdrawia mnie para sakwiarzy jadąca w przeciwnym kierunku (jak większość, których spotykam - przypadek?). Przedtem około 15-ej na miejscu piknikowym w Criel-plage zjadam zapasy (ser, bagietka, pomidory, gorzka czekolada) i przebieram się, ale dopiero teraz zdejmuję ortaliony. Wraca lato. Temperatura wzrosła do17,3 a było już tylko 12,4
przed południem.
Wjeżdżam do Dieppe. W końcu tłum ludzi. Szukam strzałek do informacji turystycznej, ale co dziwne (zwykle office-de-tourisme jest dobrze oznaczone), informacji nie widzę. Samo miasto jakoś nie zachęca do pozostania. Może już przyzwyczaiłem się do małych wyludnionych miasteczek? Opuszczam Dieppe dość szybko, znów pod górę. W Pourville chcę spytać o kemping, ale nie ma kogo, tu już standardowo bezludzie. Za miastem jednak jest strzałka do kempingu. Camping Le Marqueval (12,55 eur), porządny i bardzo ładnie położony. Rozbijam namiot nad leżącym pośrodku jeziorkiem, okupowanym przez ptactwo wodne.
W recepcji mini sklepik, ale świeci pustkami (kupuję jedynie dużą butlę cydru), a najbliższy Auchan co prawda nie daleko, ale znów pod górę. Mam jeszcze pół sera pleśniowego i kawałek bagietki, więc rezygnuję z zakupów. Mogłem w recepcji zamówić pieczywo na rano, ale nie wiedziałem, że taki tu zwyczaj. Po kolacji idę na spacer nad morzem, gdzie mijam napotkaną wcześniej w recepcji polską rodzinę, która wynajęła na noc mobile-home. Nad morzem widoki klifów, które malował Monet. Urokliwie. Przy bulwarze sklep z ostrygami, niestety zamknięty, mogę jedynie popatrzyć na ostrygi moczące się w specjalnym basenie. Po powrocie resztka czekolady i spać. Widokowo i podjazdowo dzień dość ciekawy, a słoneczny wieczór jak deser po dobrym obiedzie.
gęsta, że staję założyć żółtą kamizelkę i zapalam światła. Wiatr wkrótce przegania mgłę, zjeżdżam do kolejnego miasteczka, potem podjazd i zjazd do następnego i znów podjazd. I jeszcze jeden. Taki urok klifu - miasteczka rozłożyły się w pęknięciach klifu, nad samym morzem, więc chcąc je zobaczyć trzeba zjechać z klifu, a potem się nań znów wspiąć. Trochę się nawspinałem, aż się dziwię, że przyszło mi to bez większego trudu. Codzienna jazda robi swoje. Dobrze, że zrezygnowałem z postoju co trzeci dzień. Taki dzień
odpoczynku raczej mnie rozbijał niż regenerował. W Tocqueville gubię trasę rowerową i wyjeżdżam na szosę, potem znów na boczne drogi, m.in. przez obrośnięte wiekowymi domami Puys. Około 16-ej wychodzi słońce. Pozdrawia mnie para sakwiarzy jadąca w przeciwnym kierunku (jak większość, których spotykam - przypadek?). Przedtem około 15-ej na miejscu piknikowym w Criel-plage zjadam zapasy (ser, bagietka, pomidory, gorzka czekolada) i przebieram się, ale dopiero teraz zdejmuję ortaliony. Wraca lato. Temperatura wzrosła do
Wjeżdżam do Dieppe. W końcu tłum ludzi. Szukam strzałek do informacji turystycznej, ale co dziwne (zwykle office-de-tourisme jest dobrze oznaczone), informacji nie widzę. Samo miasto jakoś nie zachęca do pozostania. Może już przyzwyczaiłem się do małych wyludnionych miasteczek? Opuszczam Dieppe dość szybko, znów pod górę. W Pourville chcę spytać o kemping, ale nie ma kogo, tu już standardowo bezludzie. Za miastem jednak jest strzałka do kempingu. Camping Le Marqueval (12,55 eur), porządny i bardzo ładnie położony. Rozbijam namiot nad leżącym pośrodku jeziorkiem, okupowanym przez ptactwo wodne.
W recepcji mini sklepik, ale świeci pustkami (kupuję jedynie dużą butlę cydru), a najbliższy Auchan co prawda nie daleko, ale znów pod górę. Mam jeszcze pół sera pleśniowego i kawałek bagietki, więc rezygnuję z zakupów. Mogłem w recepcji zamówić pieczywo na rano, ale nie wiedziałem, że taki tu zwyczaj. Po kolacji idę na spacer nad morzem, gdzie mijam napotkaną wcześniej w recepcji polską rodzinę, która wynajęła na noc mobile-home. Nad morzem widoki klifów, które malował Monet. Urokliwie. Przy bulwarze sklep z ostrygami, niestety zamknięty, mogę jedynie popatrzyć na ostrygi moczące się w specjalnym basenie. Po powrocie resztka czekolady i spać. Widokowo i podjazdowo dzień dość ciekawy, a słoneczny wieczór jak deser po dobrym obiedzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz