Śpię grubo ubrany. O 6:30 budzą
mnie ptaki, a potem gadający tuż nad moją głową Francuzi, którzy przyjechali z
przyczepą. Pospałem jeszcze do 8-ej. Potem kąpiel, i miłe, czyste kabiny z umywalkami, są gniazdka, więc można w kabinie bez skrępowania uprać w umywalce majtki i wysuszyć je suszarką. Mogłem zamówić wczoraj w recepcji pieczywo, a tak kupuję tylko mleko i wypijam cały litr. Wychodzi słońce. O 11:25 opuszczam kemping. Przed wyjazdem para Holendrów wypytuje mnie o moją trasę, są pod wrażeniem, sam nie wiem czemu, bo wędrujących rowerzystów spotykam codziennie, choć prawda, że nie za wielu. Z Pourville znów pod górę, żeby potem znów zjechać. I tak już przez cały
dzień, aż do zaplanowanego miejsca noclegu St.Pierre-en-Port. W Quiberville po
12-ej zjadłem w końcu śniadanie – burger w frytkarni. Siadam przy stoliku, obok
rybacy, którzy wrócili z rannego połowu, też jedzą hamburgery, i popijają winem.
Sprzedawca burgerów też wygląda na byłego rybaka, a na ulicy kutry i sklepy z
rybami, każdy kuter ma własny stragan. Ciekawe, że hamburgerowy bar, mimo
posiadania stolików nie ma toalety. Sprzedawca kieruje mnie w krzaki za barem,
choć obok ulica i chyba szkoła, sugeruje (o ile dobrze zrozumiałem), żeby
załatwiać się dyskretnie. Nawiasem mówiąc to jest ponoć jeden z głównym
problemów bezdomnych, a nie np. brak pieniędzy na jedzenie – jak słyszałem od
pewnego buddysty, który w ramach buddyjskiej praktyki przez jakiś czas z wyboru
żył życiem bezdomnego. W Saint-Valery-en-Caux też stragany rybaków, tylko tu – to większe miasteczko, choć nie tłumne - kutry stoją zacumowane w obmurowanym ujściu rzeki, a z niego na linie ryby wciągane są na poziom ulicy. Sympatyczne miejsce, jak i inne dzisiaj mijane. Ładne widoki klifu. Mijam też elektrownie jądrową. Wcześniej przed Veules les Roses zbaczam do armaty-pomnika,
upamiętniającej zepchnięcie do morza 15 tysięcy żołnierzy francuskich i angielskich w czerwcu 1940 r. Kilka statków odpłynęło, kilka zatonęło, a 5 tysięcy ludzi Niemcy wzięli do niewoli. W Sassolet przejeżdżam obok Chateau de Sissi, dziś hotelu niegdyś letniej rezydencji księżniczki Sissi. Uciekam (pod górę) kolarzowi staruszkowi, ubranemu profesjonalnie i na profesjonalnym rowerze wyścigowym, od czasu do czasu spotykam takich szosowców na emeryturze. Saint-Pierre-en-Port, o dziwo, na klifie. Camping les Falaises (13,90 eur) duży i pusty. Niestety w recepcji nie ma internetu, a chciałem tu odprawić się on-line, jak Wizzair wymaga. Nie ma też sieci. Do tego kierowniczka kempingu ani w ząb po angielsku, jej synek w wieku szkolnym też nie zna angielskiego ani trochę, czy w szkole ich nie uczą? W miasteczku dość dobrze zaopatrzony sklepik. Pytam o mniejsze butelki alkoholu, bo dużo nie wypiję, a na wożenie butelek nie mam miejsca w sakwach, sprzedawczyni spod lady podaje mi małą whisky jak coś wstydliwego – inna kultura. Wieczorem spacer nad morze, ale plaża mała, ciekawszy spacer po klifie, dokoła piękna zieleń. Tu malował Delacroix. W domu siedziałbym o tej porze przed telewizorem - zgroza!
upamiętniającej zepchnięcie do morza 15 tysięcy żołnierzy francuskich i angielskich w czerwcu 1940 r. Kilka statków odpłynęło, kilka zatonęło, a 5 tysięcy ludzi Niemcy wzięli do niewoli. W Sassolet przejeżdżam obok Chateau de Sissi, dziś hotelu niegdyś letniej rezydencji księżniczki Sissi. Uciekam (pod górę) kolarzowi staruszkowi, ubranemu profesjonalnie i na profesjonalnym rowerze wyścigowym, od czasu do czasu spotykam takich szosowców na emeryturze. Saint-Pierre-en-Port, o dziwo, na klifie. Camping les Falaises (13,90 eur) duży i pusty. Niestety w recepcji nie ma internetu, a chciałem tu odprawić się on-line, jak Wizzair wymaga. Nie ma też sieci. Do tego kierowniczka kempingu ani w ząb po angielsku, jej synek w wieku szkolnym też nie zna angielskiego ani trochę, czy w szkole ich nie uczą? W miasteczku dość dobrze zaopatrzony sklepik. Pytam o mniejsze butelki alkoholu, bo dużo nie wypiję, a na wożenie butelek nie mam miejsca w sakwach, sprzedawczyni spod lady podaje mi małą whisky jak coś wstydliwego – inna kultura. Wieczorem spacer nad morze, ale plaża mała, ciekawszy spacer po klifie, dokoła piękna zieleń. Tu malował Delacroix. W domu siedziałbym o tej porze przed telewizorem - zgroza!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz